niedziela, 8 września 2013

Hej! Cho na mecz!

     Stało się. Posiadam kartę kibica Lecha – nie żebym się jakoś szczególnie utożsamiała z tym niebieskim klubem, ot było taniej za bilet (aj-waj!), a mecz na stadionie to jednak niemała gratka, zawsze chciałam zobaczyć co i jak. Nadarzyła się okazja i dulczeniem udało mi się namówić znajomego, na to bym doczepiła się do jego grupy i w końcu sprawdziła jak brzmi ten tłum, jak działa doping, co z tym bezpieczeństwem, i w ogóle co w tym fajnego.
     Siedzę sobie i siedzę, jakieś panie z orzeszkami przechodzą, ktoś z tyłu obstawia wynik, milion dzieciarów, rodziny organizują sobie pikniki, aż nagle z kilkuset (a może więcej) gardeł wydobywa się biało-niebieski ryk! Poparty bębnami! Oni wszyscy coś tam krzyczą - na pewno ważnego - możliwe, że to było coś niepochlebnego o pewnym panie trzymającym władze w Poznaniu, który zagroził, że jeśli kibice będą stać na schodach to im pomoże z nich zejść siłą.
Gdy już przywykłam do tej niezwykle silnej fali rytmicznego dźwięku z naprzeciwka, nagle odezwał się sektor po mojej prawej. Sektor czarny – kibice gości tj. Zawiszy Bydgoszcz. Zajmowali mniej miejsca, a jednak nie ustępowali głośnością fraz kibiców z koziołkowa.
Rozbawiło mnie zdegustowanie znajomego, który stwierdził, że oni to mają najgorszą możliwą dykcję, że wszystkie końcówki ucinają i w efekcie nie wiadomo co tam chcą powiedzieć. Ot takie darcie bezsensu, a przecież to ma nieść za sobą milion przesłań, dumną walkę (właśnie zorientowałam się, że na karcie kibica obok mojej twarzy znajduje się napis „duma i tradycja”....).
      Ciężko nie skojarzyć tego z walką, w końcu są bębny, czasem są race (przez laików zwane ogniem piekielnym), te wrzaski i sporadycznie zadymy.  
Mi oprócz walki - tej wykorzystującej siłę kinetyczną, tarcie itp. skojarzyło się jeszcze z walką o eter – o przestrzeń stadionową. Teoretycznie ciężko o to walczyć na stadionie, gdzie każdy ma swoją własną wykupioną miejscówkę. Ale! W końcu ktoś umożliwił nam "darcie papy". Kibice prowadzą regularną wojnę na dźwięk! Na dźwięk z przesłaniem, przykładowo:

Neutralnie:
  • W grodzie Przemysława gdzie koziołki bodą się jest taka drużyna co się zwie poznański Lech, Lechu, Lechu, Lechu kochany klubie nasz, Lechu, Lechu, Lechu dziś zwycięstwo pewne masz...
Agresywnie:
  • Na nienawiści do tej drużyny tak wychowano, wychowano nas i bez powodu i bez przyczyny śpiewamy dziś na cały świat Legia, Legia ku**a, a Legia, Legia ku**a, starą ku**ą jest.
  • Pier***e cie, pier***e cie, pier***e cie poznański psie.
Dodatkowo np. kibice Lecha wykrzykiwali nazwy innych klubów np. Arka Gdynia, bo... Mają z nimi sztamę! Ciągle się dziwię – laicyzm wycieka ze mnie uszami... Niech ktoś mi wyjaśni jaki to ma sens, jeśli np. Arka będzie grać z Lechem? (dopytam).
     Na stadionie w Poznaniu jest sektor zwany "kotłem", całkiem tani swoją drogą. Ale! Ten kto kupuje bilet jest zobowiązany do stania i aktywnego kibicowania - tańce, śpiewanki, swawole. Jak nie, to każda jedna porażka, każde poślizgnięcie na murawie naszej drużyny będzie spowodowane przez twoją bierność! (nie pozwól na to okrucieństwo – tyle złamanych pomeczowych serc... Nie bądź obojętny!). Kilkaset osób będzie w stanie to wypomnieć, w końcu nie przyłożyłeś się jak należy do dźwiękowej batalii między dwoma oddziałami kibiców specjalnie szkolonych do walk w eterze.
     Stadion w centrum miasta stanowi małą wyspę ze swoją oddzielną historią i idealnymi warunkami na dźwiękową walkę. Jednak przychodzi mi na myśl miasto, którego mieszkańcy także aktywnie wojują z dźwiękami. Nie jest to walka kto głośniej, ale ma być ciągle(!) cicho. Mdina – położona na Malcie, zresztą dawna jej stolica, jest mała, otoczona niezwykle grubym murem, a uliczki w jej wnętrzu są tak wąskie, że nie możliwe jest czasem poruszanie się tam autem. Mimo corocznych tłumów turystów zewsząd, to ta stara forteca nazywana jest miastem ciszy.
Nie obchodzi się to jednak bez walki i upomnień czego dowodem są takie tabliczki na każdym rogu.

     Eter, w którym może rozejść się dźwięk także jest dobrem wspólnym, a jednocześnie niczyim. Podobnie jak osiedlowa przestrzeń usiana jest znakami porządkującymi ją (nie depcz trawy, nie graj w piłkę itp.), tak i eter należy zachować w jakiejś względnej czystości.
W każdym polskim zakątku mieszkalnym to się reguluje mądrą „ciszą nocną” czyli przedziałem godzinowym od 22:00 do 6:00, w którym dzwonienie po policje nie musi być zawsze poparte realną potrzebą interwencji patrolu zaprowadzającego bezpieczeństwo i spokój. Gdzieniegdzie jednak te kilka godzin to za mało i rozumiem walkę Mdiny - tam każdy pojedynczy dźwięk musi brzmieć ze wzmocnioną siłą.
      Wracając do kibiców – myślę, że oni doskonale pokazują o co mi właściwie chodzi. Walczą kto głośniej wykrzyczy frazę w przestrzeni przeznaczonej do różnych, głośnych zachowań. W życiu normalnym (domy, blokowiska) już tak nie jest i tam walka toczy się o względną ciszę, bądź swobodę między np. jakąś niewyspaną młodą matką, a młodymi/starymi, pijanymi,/trzeźwymi, złymi/rozanielonymi ludźmi, którzy nie kojarzą, że w nocy się śpi!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz